niedziela, 21 lutego 2016

Chapter 9

   Gdy tylko wsiadłem do samochodu, Violetta odpaliła silnik w samochodzie. Włączyła się do ruchu i po mojej instrukcji, zatrzymała się przed kamienicą, w której mieszkam. Wysiadłem, wziąłem wszystkie segregatory i ruszyłem w kierunku drzwi. Castillo przez całą drogę ze szpitala się do mnie nie odzywała. Niespodziewanie kobieta wysiadła z samochodu, wzięła swoją torebkę i zamknęła pojazd. Minęła mnie i zaczęła wchodzić po schodach.
- Które to twoje mieszkanie? - zdziwiłem się.
- Na samej górze. To jedyne na tamtym piętrze. - dodałem, gdy na mnie spojrzała. Ruszyłem za nią. Gdy wszedłem już na odpowiednie piętro, ona już tam stała i czekała.
- Gdzie masz klucze?
- W tylnej kieszeni. - podeszła do mnie i wyjęła je. - Okrągły. - dodałem zanim wsadziła jakikolwiek klucz do drzwi. Po chwili byliśmy już w środku. Widziałem zdziwienie na jej twarzy. Nie dziwię się jej. Ona ma duży, ładny dom, a ja małe, stare mieszkanie w brudnej kamienicy.
- Przynajmniej czysto. - szepnęła. Chyba myślała, że nie usłyszę, ale niestety tak się nie stało. Słyszałem.
- Dzięki. Nie zapraszałem cię, więc to tylko wyłącznie twoja wina, że musisz to oglądać. - podszedłem do stoliczka i położyłem na nim wszystko co trzymałem. Odwróciłem się przodem do Castillo.
- Przepraszam, przyzwyczaiłam się do innych widoków. - spuściła, na chwilę, głowę.
- Nic się nie stało. Wiem, że jest tu okropnie, dlatego nikogo tu nie zapraszam. Chcesz coś do picia? - podszedłem do lodówki i otworzyłem ją.
- Sok pomarańczowy, jeżeli masz. - wyjąłem karton odpowiedniego soku. Nalałem napój do dwóch szklanek. Wróciłem do szatynki.
- Prosze. - podałem jej naczynie. - Usiądź. - tak też zrobiła. Uczyniłem to samo. Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
- To daj te papiery. - spojrzałem na nią zdziwiony kolejny raz tego dnia. - Pomogę ci. - kiwnąłem głową i otworzyłem pierwszy segregator, z którego wyjąłem wszystkie papiery.
   Z pomocą szatynki, uzupełniłem wszystkie papiery. Gdy skończyliśmy był środek nocy. Kobieta wstała i ubrała swoje szpilki. Podszedłem do niej i wziąłem od niej torebkę.
- Nie pozwolę ci teraz wracać do domu. Jest środek nocy i coś może ci się stać. - odłożyłem jej własność na stoliczek.
- Nie przesadzaj, jestem samochodem. - sięgnęła swój płaszcz.
- Ktoś może na ciebie napaść, gdy będziesz wysiadać z samochodu.
- Nikogo tutaj nie zapraszasz, a teraz nie chcesz mnie stąd wypuścić?
- Bo martwię się o ciebie i nie chcę, żeby coś ci się stało. Zależy mi na tobie. - nagle podeszła do mnie i pocałowała namiętnie.
- Dobrze, niech będzie. - powiedziała po oderwaniu. Zdjęła płaszcz, szpilki i jeszcze raz mnie pocałowała. - To dasz mi jakąś koszulkę?
- Idziemy spać? - zaśmiała się i kiwnęła głową.
- Jestem zmęczona. - podszedłem do szafy i sięgnąłem pierwszą z brzegu koszulkę. Okazało się, że to moja ulubiona. Podałem ją Violettcie, a ona wzięła ją i poszła do łazienki. Odsunąłem stoliczek i rozłożyłem kanapę. Całe szczęście, że się rozkłada. Nałożyłem pościel i ładnie wszystko wygładziłem. Poszedłem do kuchni napiłem się szybko jeszcze soku i wróciłem do pokoju. Po pewnym czasie z łazienki wyszła Violetta. Wyglądała pociągająco w samej mojej koszulce, ale pod spodem miała bieliznę. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- Leon? - ocknąłem się - Długo będę musiała na ciebie czekać? - podrapałem się po karku.
- Zaraz wracam. - poszedłem do łazienki i wykonałem wszystkie wieczorne czynności. Ubrany w same bokserki i czarną koszulkę, wyszedłem z łazienki. Violetta już leżała i była odwrócona w moją stronę. Szybko podszedłem do łóżka i położyłem się obok Castillo. To będzie nasza pierwsza wspólna noc w jednym łóżku. Położyłem się na plecach, a szatynka przysunęła się bliżej i przytuliła do mnie. Położyła swoją głowę na moim torsie, objęła mnie prawą ręką w pasie i położyła swoją prawą nogę, między moje dwie.
- Dobranoc. - powiedziała.
- Dobranoc. - odpowiedziałem i pocałowałem ją w czubek głowy. Pobawiłem się chwilę jej włosami i nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
   Obudziły mnie promienie słońca i szum wody. Po woli otworzyłem oczy i zobaczyłem odsłonięte zasłony, przez które wpadały promienie słońca. Podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem po pokoju. Na krześle nadal wisiały ubrania Violetty, a woda przestała lecieć. Nagle z łazienki wyszła szatynka w samym ręczniku. Otworzyłem szerzej oczy, gdy ją zobaczyłem. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Cześć śpiochu. - zaśmiała się i wzięła swoje rzeczy. - Zapomniałam wziąć ze sobą. - uśmiechnęła się i weszła do łazienki. Potrząsnąłem głową i wstałem z łóżka. Poszedłem do kuchni i zrobiłem śniadanie. Właśnie kończyłem, gdy akurat z łazienki wyszła Castillo. Przyszła do kuchni i zaczęła konsumować posiłek. Ja w tym czasie, gdy ona spokojnie sobie jadła, poszedłem do łazienki. Wykonałem wszystkie poranne czynności i ubrałem się w garnitur. Wszedłem do kuchni, chwyciłem jabłko i dołączyłem do Violetty, która ubierała płaszcz. Wziąłem wszystkie segregatory i z jabłkiem w zębach zszedłem na ulicę, gdzie czekałem na Castillo, która zamykała drzwi. Po chwili była już obok mnie i otworzyła mi tylne drzwi od samochodu. Na siedzeniu położyłem segregatory i zająłem miejsce pasażera. Violetta odpaliła silnik i ruszyliśmy do jej domu. Zaparkowała przed bramą i zaprosiła mnie do środka. Kobieta poszła do garderoby, a ja krążyłem po salonie. Na półce nad kominkiem były zdjęcia, które przedstawiały kobietę z Diegiem, innym mężczyzną i był też jakiś chłopczyk. Nagle zadzwonił telefon.
- Mógłbyś odebrać? - usłyszałem z piętra. Podszedłem do komody i chwyciłem telefon stacjonarny. Przyłożyłem słuchawkę do ucha.
- Słucham? - odezwałem się.
- Kto mówi. - usłyszałem męski głos.
- Leon, a pan to kto?
- Nate, jesteś facetem Violetty?
- Tak, czy przekazać jej coś?
- Tylko tyle, że dzwonił Nate i prosi, aby oddzwoniła.
- Dobrze, do widzenia. - nie zdążyłem wypowiedzieć ostatniego słowa, a usłyszałem dźwięki oznaczający koniec rozmowy. Westchnąłem i usiadłem na sofie. Dziwny człowiek z tego Nate'a, taki tajemniczy się wydawał. Po chwili ze schodów zeszła Violetta.
- Kto dzwonił? - wstałem z kanapy i podszedłem do niej.
- Jakiś Nate i kazał przekazać, abyś oddzwoniła. - jej uśmiech zamienił się w grymas. - Coś nie tak?

Wiem, że rozdział późno. Wiem, że miał być szybciej i przepraszam za to. Byłam po prostu leniwa i nie chciało mi się napisać tego rozdziału. Później myślałam, że dodałam, ale tak nie było i zapomniałam to zrobić. Przepraszam.

KILK

niedziela, 31 stycznia 2016

Chapter 8 "Uderzysz mnie"

   Kiwnąłem głową, spojrzałem jej w oczy, ale nie mogłem z nich nic wyczytać. Uśmiechnąłem się lekko, ale szczerze i wyszedłem na ulicę. Pomachałem jej i wróciłem do domu. Na miejscu wyjąłem z lodówki karton mleka, z którego się napiłem. Poszedłem do łazienki, wykonałem wszystkie wieczorne czynności i położyłem się spać.
   Do swojego gabinetu weszła panna Castillo. Podeszła do szklanego stoliczka, na którym leżały czerwone róże. Zauważyłem jak się uśmiechnęła. Wzięła je do ręki, powąchała i spojrzała na doczepioną karteczkę. Od razu jej uśmiech znikł. Spojrzała w moją stronę, a ja natychmiast spuściłem głowę i udawałem, że dalej uzupełniam papiery. Usłyszałem jak wchodzi do mojego gabinetu.
- Leon, co te kwiaty robią u mnie w gabinecie? - założyła ręce na piersi. Spojrzałem na nią.
- Nie mam pojęcia. Tomas je przyniósł. - wzruszyłem ramionami.
- I nie wyrzuciłeś ich?
- Niby dlaczego, przecież należą do ciebie, więc nie mam prawa?
- Ostatnio byłeś o niego zazdrosny.
- Nadal jestem. - odłożyłem długopis. - Ale nie powinienem wyrzucać tych róż, bo są dla ciebie. - podeszła do mnie, odkręciła mnie w swoją stronę i usiadła mi na kolanach.
- Niestety, ale muszę przyznać, że te róże są piękne i szkoda mi je wyrzucać. - zacisnąłem szczękę.
- Nie martw się, zrobię to za ciebie. - zdjąłem ją ze swoich kolan, posadziłem na moim fotelu, wziąłem róże i spojrzałem na nią. - I załatwię jeszcze coś. - natychmiast wyszedłem z gabinetu i udałem się do gabinetu bruneta. Wszedłem bez pukania, niestety nikogo tam nie było. Poszedłem do pomieszczenia socjalnego. Brunet siedział sobie na fotelu i rozmawiał przez telefon. Gdy mnie zobaczył, rozłączył się. Spojrzał na mnie, później na kwiaty w mojej ręce i znów na mnie. Róże wrzuciłem do kosza obok szafek.
- Jeszcze raz zobaczę, że próbujesz poderwać Violettę, to będziesz miał bliskie spotkanie z moimi pięściami. - mężczyzna wstał i podszedł bliżej. Już zebrało się kilku ciekawskich pracowników firmy.
- Myślisz, że się ciebie boję? O, albo uważasz, że jeżeli bzykasz tą szmatę, to jesteś nietykalny? - teraz nie wytrzymałem i walnąłem go z prawej pięści. Odsunął się, łapiąc za nos.
- Nigdy więcej tak o niej nie mów! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Bo co? Znów mi przyłożysz? - zaśmiał się. - Będę nazywał ją jak chcę. Dla mnie jest zwykłą suką! - ponownie mu przyłożyłem. Tym razem mi oddał i tak zaczęła się bójka między nami. Nagle ja wylądowałem na nim i okładałem go pięściami po głowie, ale on się bronił i po chwili to on był na mnie. Przewracaliśmy się tak kilka razy, póki dwaj ochroniarze nas nie rozdzielili. Uśmiechnąłem się w duchu na widok jego rozwalonej wargi, łuku brwiowego i rozciętego policzka. Niestety czułem, że po mojej twarzy też leci krew. Nagle Violetta stanęła pomiędzy nami, a ochroniarze nadal nas trzymali. Spojrzała najpierw na mnie, a później na tego dupka. Podeszła do niego i z całej siły dała mu z liścia w ten rozcięty policzek.
- Zwalniam cię. - uśmiechnąłem się lekko. Później podeszła do mnie i przyjrzała mi się. Pokręciła delikatnie z niedowierzaniem głową i wyszła z pomieszczenia. Ochroniarze najpierw wypuścili mnie na korytarz, a później wyprowadzili Heredię. Natychmiast poszedłem do gabinetu szatynki. Gdy wszedłem do środka, zastałem kobietę siedzącą na swoim fotelu. Podszedłem do niej u ukucnąłem łapiąc ją delikatnie za kolano.
- To była ta sprawa do załatwienia? - spytała patrząc mi w oczy.
- Nie chciałem się z nim bić. Miałem zamiar powiedzieć mu, że nigdy więcej nie ma ciebie podrywać, ale zaczął cię obrażać i nie wytrzymałem.
- Leon, nie toleruję przemocy.
- Przepraszam, ale wiedziałaś z kim jesteś, wiedziałaś, że kiedyś byłem żołnierzem i musiałem zabijać ludzi.
- Nie Leon, nie wiem kim jesteś, bo nic mi o sobie nie mówisz! - złapałem ją za nadgarstki.
- Violetta, przepraszam. Jeżeli chcesz opowiem ci o sobie, ale nie dzisiaj. Muszę jeszcze skończyć te papiery od ciebie, a mam wrażenie, że nie robi ich się mniej, tylko więcej. - zaśmiałem się pod nosem.
- Dobrze, niech będzie. Chodź, trzeba cię opatrzyć. - wstała, złapała mnie za rękę i pociągnęła do damskiej łazienki, znowu do damskiej. Z szafki za drzwiami wyjęła apteczkę i zaczęła mnie opatrywać. Co jakiś czas syczałem. W pewnym momencie nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Uśmiechnąłem się lekko, a ona dała mi całusa w usta.
- Mimo wszystko dziękuję, że nie dałeś mu dalej mnie obrażać. - przytuliła mnie. Odwzajemniłem uścisk, ale ktoś wszedł do pomieszczenia, więc szybko się od siebie odsunęliśmy. Violetta natychmiastowo znów zaczęła lać mi wodą utlenioną po prawej brwi. Na koniec przykleiła mi plaster do brwi, nosa i skroni.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się do niej.
- Nie ma za co, moim zdaniem i tak musisz jechać do szpitala.
- Muszę skończyć te papiery.
- Leon, jedziesz do tego szpitala i koniec. - spojrzała na mnie srogo.
- Dobrze pojadę, ale papiery wezmę do domu.
- Zawiozę cię. Idź po swoje rzeczy i widzimy się przy wejściu do firmy. - schowała apteczkę do szafki i wyszła z pomieszczenia.
   Czekałem na Violettę przed samym wejściem. Trzymałem tyle segregatorów, że mogłem oprzeć sobie na nich brodę. Nagle przede mną zatrzymała się czarna Audi. Szyba zjechała w dół i zobaczyłem osobę, na którą czekałem. Wszystkie rzeczy położyłem na tylnym siedzeniu i zająłem miejsce pasażera. Kobieta włączyła się do ruchu i po jakiś dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Gdy wysiadłem, udałem się do recepcji. Niespodziewanie ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłem głowę w kierunku właściciela ręki. Była to Violetta. Zdziwiłem się trochę, bo myślałem, że poczeka w samochodzie. Po krótkiej rozmowie z kobietą za ladą, usiedliśmy na plastikowych krzesełkach. Czekaliśmy na lekarza, kiedy ktoś do nas podszedł. Była to kobieta o kruczoczarnych włosach i jasnej cerze. Pamiętam ją. To Francesca Resto. Uśmiechnęła się cwanie w kierunku Violetty.
- Diego raczej się nie ucieszy, gdy dowie się z kim cię spotkałam. - spojrzała na mnie, ale po chwili wróciła wzrokiem na szatynkę, która wstała. Stały twarzą w twarz.
- Nic wam do tego z kim się spotykam. - wysyczała - Zresztą, co ty tu robisz? Kondom utknął w twojej waginie i nie mogą go wyjąć? Dlatego jesteś taka zdenerwowana? - zaśmiałem się pod nosem, ale gdy obie na mnie spojrzały, spoważniałem.
- Miałam wizytę u mojego ginekologa. - wyprostowała się.
- Czyli jednak miałam rację. - prychnęła.
- Nie jestem tobą, żeby takie rzeczy mi się przytrafiały. Ja nie sypiam z byle kim i gdzie popadnie. - natychmiast wstałem ze swojego miejsca. Widziałem wściekłość na twarzy Violetty. Złapałem czarnowłosą za łokieć i odciągnąłem kawałek.
- Tego już za wiele. Ma pani dać Violettcie spokój i niech już pani stąd idzie. Nie będzie jej pani obrażała, nie pozwolę na to. - kobieta wyrwała się z mojego uścisku.
- A co uderzysz mnie?
- Nie biję kobiet, ale zrobię to.. - ponownie chwyciłem kobietę za łokieć i wyprowadziłem z budynku szpitala. Wróciłem do Violetta, która siedziała na krześle z głową zwróconą ku górze. Usiadłem obok i położyłem rękę na jej kolanie. Już chciałem coś powiedzieć, ale lekarz mi to uniemożliwił.
- Pan Leon Verdas? - wstałem i udałem się za lekarzem. Violetta posłała w moim kierunku sztuczny uśmiech.

Jest chyba krótszy niż poprzedni, ale za to szybciej ;) Kolejny nie wiem czy będzie tak jak ten czy później, ale spróbuję się wyrobić. To do następnego i wyraźcie swoją opinię :)

piątek, 22 stycznia 2016

Chapter 7 " Och Leon"

   Dzisiaj jest poniedziałek. Jak ja ich nie lubię! Mam dzisiaj masę pracy, a do tego Castillo powie mi jaką karę wymyśliła. Spojrzałem na zegar wiszący w holu wieżowca Castillo. Podszedłem do windy. Gdy w końcu przyjechała, wysiadła z niej Violetta. Uśmiechnąłem się lekko lecz ona nie odwzajemniła gestu. Może nic nie pamięta z piątkowej rozmowy?
- Leon, masz czekać na mnie w moim gabinecie. - powiedziała oschle i podeszła do recepcji. Wszedłem do windy i udałem się na najwyższe piętro. Uśmiechnąłem się do Sophi, wszedłem do swojego gabinetu, zostawiłem tam kilka papierów, które wziąłem ze sobą do domu i wróciłem do gabinetu Castillo. Usiadłem na krześle i czekałem. Co jakiś czas patrzyłem na zegar. Czekałem dobre dziesięć minut, aż w końcu się zjawiła. Kazała mi nie wstawać, więc dalej siedziałem. Obserwowałem ją jak szła od drzwi do biurka. Miała na sobie czarną obcisłą sukienkę, która zakrywała jej tylko uda do połowy. Na długich nogach miała tego samego koloru szpilki. Usta miała pomalowane czerwoną szminką. Same prosiły żeby je pocałować. Włosy miała rozpuszczone. Jednym słowem mówiąc wyglądała bardzo pociągająco. Zacząłem się wiercić.
- Mam dla ciebie karę. Te wszystkie papiery, które leżą na stoliczku, musisz uzupełnić. - spojrzałem w stronę skórzanej kanapy, fotela i szklanego stoliczka. Leżało tam kilka teczek, ale grubych, powypychanych kartkami. Spojrzałem z powrotem na Violettę, która stała oparta o kant biurka przede mną. Chwila, z tego wynika, że pamięta naszą rozmowę. Więc dlaczego jest taka w stosunku do mnie, a w piątek sama mnie pocałowała.
- To wszystko? - spytałem niepewnie.
- Leon, pamiętam wszystko doskonale, ale w pracy niech nasze stosunki będą takie jak wcześniej. - kiwnąłem głową i wstałem. - No i jeszcze jedno. - uśmiechnęła się i podeszła bliżej. Jedną dłoń położyła mi na torsie, natomiast drugą na policzku. Przysunęła się i pocałowała mnie. Oddałem pocałunek od razu. Jej usta są duże, pełne, niesamowicie miękkie i nie można się od nich oderwać. Gdy zabrakło nam tchu, szatynka odsunęła się trochę i spojrzała na mnie. Zaśmiała się.
- Masz trochę mojej szminki. - zaczęła mi ją ścierać. Uśmiechnąłem się.
- Czyli my, to znaczy ty i ja, my...
- Och Leon, przestań być taki nieśmiały. - przerwała mi i znów się zaśmiała. - Chodzi ci o to czy jesteśmy razem, tak? - kiwnąłem głową. - Jeżeli cię nikt nie uprzedzi, to może. Sam się przekonaj.
- Więc, będziesz ze mną? - uśmiechnąłem się lekko. Kiwnęła głową na tak i mnie pocałowała. Po chwili oderwała się, odwróciła mnie tyłem do niej i pochłonęła w kierunku drzwi do mojego gabinetu. Zaśmiałem się lekko.
   Uzupełniałem sobie spokojnie papiery od czasu do czasu zerkając przez zamknięte szklane drzwi co robi Violetta. W pewnym momencie do szatynki przyszedł Tomas, który usiadł sobie spokojnie na krześle obitym skórą przy biurku. Kobieta i brunet zaczęli rozmawiać. Co jakiś czas się śmiali. Miałem ochotę wejść tam i zrobić awanturę. Szkoda, że nie wiem o czym rozmawiają, bo nic nie słychać. Po jakimś czasie Heredia wyszedł, a Violetta przyszła do mnie. Podeszła do mojego biurka i oparła się o niego jedną ręką.
- Co robisz dzisiaj po południu? - spytała, a ja to zignorowałem. - Mam dwa bilety do kina i może poszedłbyś ze mną? Leon odpowiedz coś. - nadal robiłem to co do mnie należy, uzupełniałem papiery. -  Co ci się stało? O co ci chodzi? - spojrzałem na nią.
- Weź ze sobą Tomasa, on na pewno się zgodzi. Ja muszę skończyć to co kazałaś mi zrobić. - spojrzałem na nią, była zdziwiona.
- Leon, o co ci do jasnej cholery chodzi? Nie mam zamiaru iść z Tomasem, chcę iść z tobą. - skrzyżowała ręce pod swoim biustem.
- O nic mi nie chodzi. Zastanawia mnie tylko dlaczego Heredia tak świetnie się bawił na rozmowie z tobą?
- Jesteś zazdrosny, tak? - nic nie odpowiedziałem. - Proszę cię, nigdy z nim nie będę. - zaśmiała się.
- Nigdy nie mów nigdy.
- Byłam już z nim i wiem jaki jest. Nie mam zamiaru do niego wracać. - od razu na nią spojrzałem.
- Byłaś już z nim?
- Tak, co w tym dziwnego.
- Nic, przepraszam cię, jestem zawalony pracą. - powiedziałem nie patrząc na nią. Nagle poczułem ciepło na policzku spowodowane pocałunkiem. Odwróciłem się w lewo. Była pochylona w moim kierunku. Tym razem miała sukienkę, która zasłaniała jej krągłości. I dobrze, przynajmniej cały ten Heredia nie mógł sobie popatrzeć, ale automatycznie ja też nie mogę. Chyba zauważyła gdzie się patrzę. Przysunęła się do mnie i pocałowała. Oderwaliśmy się dopiero kiedy zaczęło nam brakować powietrza. Oddychałem płytko. 
- To co, pójdziesz ze mną do tego kina czy pozwolisz żebym poszła sama i poznała jakiegoś fajnego faceta? - spojrzałem na papiery, które mi jeszcze zostały i z powrotem w oczy Violetty.
- Dobrze, pójdę. Ale co jeśli nie skończę swojej kary?
- Zobaczę, ale masz jeszcze trochę czasu. Bądź gotowy za dwie godziny. - uśmiechnęła się lekko i wyszła na korytarz. Wziąłem się w garść i uzupełniałem resztę papierów.

   Zadzwoniłem dzwonkiem, poprawiłem koszulę, przeczesałem ręka włosy i czekałem. Czekałem aż ktoś mi otworzy. Po chwili w drzwiach stała szatynka. Miała na sobie czarne spodnie ze skóry, tego samego koloru szpilki, koszulę lekko różową czy tam łososiową, nie widzę różnicy, z długim rękawem i cienkiego materiału. Na to miała płaszcz. Usta były pomalowane tą samą intensywną czerwienią co rano i miała rozpuszczone włosy. W ręce trzymała czarną, trochę dużą torebkę. Wyglądała cudownie, zresztą jak zwykle, a ja? Miałem na sobie jakąś błękitną koszulę, beżowe spodnie, zwykłe trampki i bluzę. Dobrze, że chociaż mam zawsze włosy postawione na żel.
- Wyglądasz pięknie. - uśmiechnęła się i lekko zarumieniła. Zamknęła drzwi od domu na klucz i podeszła do mnie.
- Ty też wyglądasz dobrze. - zaśmiała się i pocałowała mnie w policzek.
- Stwierdziłem, że jeżeli idziemy do kina to mogę trochę luźniej. - złapała mnie pod pachę.
- Przecież wyglądasz dobrze, nie denerwuj się. To tylko wyjście do kina, więc nie musiałeś się stroić. - szliśmy w przyjemnej ciszy.
   Na miejscu kupiłem duży popcorn, dwie cole i jakieś żelki misie. Mimo, że nie mam za wiele, to nie pozwolę, żeby to Violetta płaciła za mnie. Weszliśmy na salę i zajęliśmy miejsca mniej więcej na środku. Po chwili wszystkie światła zgasły i film się zaczął. W pewnym momencie Violetta objęła moje prawe ramię i się w nie wtuliła.
   Wypiłem cały swój napój równo z końcem filmu. Violetta odsunęła się odrobinę, przeciągnęła się lekko i wstała. Również wstałem zabierając ze sobą jej cole.
- Pójdę jeszcze do toalety, zaraz wracam. - powiedziała i zniknęła za drzwiami od damskiej łazienki. Wziąłem łyka jej coli, mam nadzieję, że się nie obrazi i ktoś nagle złapał mnie za ramię. Odwróciłem się do tego kogoś. Przede mną stał mój stary kumpel z liceum. Przytuliliśmy się po męsku robiąc tak zwanego misia.
- Stary, co ty tu robisz? - spytał i wziął łyka jakiegoś soku.
- Przyszedłem na film. - spojrzałem w kierunku drzwi wejściowych na salę.
- Nie konkretnie tutaj, tylko co ty robisz w Buenos Aires?
- Od jakiegoś czasu mieszkam.
- Kochanie, kto to? - poczułem delikatną dłoń na ramieniu. Nie zauważyłem nawet kiedy wyszła z toalety.
- To jest Michael, mój przyjaciel. Cal, to Violetta, moja dziewczyna. - podali sobie dłonie.
- Chodźmy już. - powiedziała mi na ucho.
- Dobra, muszę lecieć. Masz mój numer, zadzwoń. Słyszałem, że blondyna wraca, więc musimy się spotkać. - znów zrobiliśmy miśka, a brunet sobie poszedł.
- Jaka blondyna? - Violetta spytała dopiero w drodze do jej domu.
- Nie rozumiem.
- Chodzi mi o tą, ok której rozmawiałeś z twoim kolegą.
- Razem z Michaelem przyjaźnimy się z takim jednym. Jest blondynem, więc w liceum nazwaliśmy go blondyną. - resztę drogi spędziliśmy na rozmowie o różnych rzeczach.
   Weszliśmy do domu Violetty. Mimo, że protestowałem to i tak postawiła na swoim i teraz siedzę na jej kanapie jak jakiś kołek, bo ona poszła do sypialni. Nie wiem po co, nie wypytywałem. W końcu, po około dziesięciu minutach, zeszła. Przebrała się. Teraz miała ubraną białą koszulkę i bardzo krótkie, niebieskie spodenki. Poszła do kuchni. Wróciła stamtąd z dwoma lampkami do wina i butelką czerwonego wina. Usiadła obok mnie na kanapie. Wszystko postawiła na szklanym stoliczku przed nami i włączyła za pomocą pilota, który leżał obok, muzykę, która leciała cicho w tle. Szatynka przyglądała mi się uważnie.
- Nalejesz? - spytała ledwo otwierając usta. Od razu rozlałem czerwony trunek do tylko jednego kieliszka, który podałem Violettcie.
- Proszę. - uśmiechnąłem się lekko. Kobieta wzięła łyka i spojrzała na mnie uważnie.
- A ty nie pijesz? - zerknąłem na jej kieliszek, na którym został ślad czerwonej szminki.
- Nie, podziękuje.
- Jeżeli nie przepadasz za winem, mam inne trunki. Powiedz co byś chciał. - już wstawała z kanapy, ale złapałem ją za nadgarstek.
- Nie trzeba, nie piję alkoholu. - gdy zobaczyłem twarz szatynki, zaśmiałem się.
- Z czego się śmiejesz? - od razu spoważniałem.
- Z niczego.
- Leon, nie toleruje kłamstwa.
- Miałaś bardzo śmieszną minę. - uśmiechnęła się lekko.
- Naprawdę jesteś abstynentem?
- Tak, moglibyśmy zmienić temat?
- Pewnie. - kobieta odstawiła kieliszek na stoliczek i położyła swoje nogi na moich, a głowę na poduszce za nią. - No to, kim chciałeś być jak nie żołnierzem? - westchnąłem, nie chcę o tym teraz rozmawiać. Szatynka spojrzała na mnie i też westchnęła. - Jeżeli nie chcesz mówić, to nie rób tego. Ale mam nadzieję, że kiedyś się dowiem. - uśmiechnęła się lekko. Trwaliśmy tak kilkanaście dobrych minut. Nagle zadzwonił telefon. Violetta wstała z kanapy i podeszła do szafki, na której stał stacjonarny telefon. Przyłożyła go do ucha.
- Pójdę do łazienki. - szepnąłem i poszedłem się załatwić. Gdy wracałem, Violetta nadal rozmawiała przez telefon. Schowałem się za framugą tak, żeby mnie nie widziała.
- Nie, nie będziesz wpadać kiedy ci się zachce! Mam tego dosyć! Skończyłam! Do nie zobaczenia! - odłożyła gwałtownie telefon na półkę. Wyszedłem zza ściany i podszedłem do niej. Schowała twarz w dłonie. Szybko ją objąłem.
- Co się stało? - przytuliła się do mnie.
- Nie chcę o tym rozmawiać, ok? - kiwnąłem głową. - Możesz wrócić do domu, bo nie chcę żebyś mnie oglądał, gdy się schleje.
- Nie zostawię cię. - odsunęła się ode mnie.
- Leon, naprawdę. Nie chcę cię wyganiać, ale chcę zostać sama.
- No dobrze. - uśmiechnąłem się sztucznie i ruszyłem do wyjścia z domu.
- Poczekaj! - zawołała, gdy byłem już przy furtce. Podbiegła do mnie. - Nie gniewaj się. - pocałowała mnie delikatnie. - I uważaj na siebie.






Przepraszam, że rozdział dopiero teraz. Nie miałam zbytnio pomysłu na ten rozdział, ale chyba bardzo tragicznie nie jest. Następny będzie szybciej :D

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Chapter 6 Pocałunek

   Wszedłem do pomieszczenia socjalnego i wstawiłem wodę w czajniku. Wsypałem sobie kawy do kubka i czekałem, aż woda się zagotuje. Nagle do pomieszczenia wszedł Thomas razem z Maxim.
- Nie sądzisz, że to już długo trwa? - westchnąłem. - Maxi Ty też uważasz, że Leon przegrał zakład?
- Tak, więc zrób nam kawę kolego. - zaśmiali się.
- Panowie, nie tak szybko. Nie było ustalonego terminu. - spojrzałem na nich zwycięsko.
- Dobra, w takim razie masz czas do końca tygodnia. - Heredia spojrzał na mnie i uśmiechnął się cwanie, a woda się zagotowała.
- Zgoda, w takim razie przepraszam was, ale muszę iść dalej pracować. - zalałem sobie kawę i pomieszałem łyżeczką. Wziąłem kubek do ręki, kiwnąłem do chłopaków, aby się odsunęli, bo blokują mi przejście. Poszedłem do swojego gabinetu i kontynuowałem swoją pracę.
   Wszedłem do gabinetu Pani Violetty i położyłem wszystkie papiery, o które prosiła, na biurku. Machnęła ręka, żebym sobie poszedł. Cofnąłem się, ale przed drzwiami wróciłem się.
- Leon, co z Tobą jest? Dzisiaj zachowujesz się jakoś dziwnie. - spojrzała na mnie.
- Mi nic nie jest. - podrapałem się po karku.
- Więc o co chodzi? Przeszkadzasz mi. - podparła brodę na splecionych dłoniach.
- O nic.
- Więc, proszę Cię, wyjdź. - wskazała ręką na drzwi.
- Już idę. - znowu podszedłem do drzwi, ale gdy złapałem za klamkę zatrzymałem się. Westchnąłem. Puściłem klamkę i odwróciłem się w stronę Castillo. Szatynka wstała ze swojego miejsca. - Nie wytrzymam. - podszedłem do niej szybkim krokiem.
- Leon - nie dokończyła, bo zamknąłem jej usta w pocałunku. Po chwili oderwałem się od niej. Spojrzała mi głęboko w oczy i niespodziewanie złapała mnie jedną ręką za głowę i przyciągnęła do siebie. Tym razem to ja byłem zdziwiony, gdy to ona pocałowała mnie namiętnie. Nie mogłem się oprzeć. Oddałem pocałunek. Niestety nie trwał on długo, ponieważ ktoś wtargnął do gabinetu. Szybko się od siebie odsunęliśmy. Spojrzałem na osobę, która przerwała mi tę cudowną chwilę. Była to brunetka w mniej więcej tym samym wieku co moja szefowa. Kobieta wyglądała na zdziwioną.
- Chyba w czymś przeszkodziłam? - odezwała się nieznajoma.
- Leon, proszę zostaw nas same. Później porozmawiamy. - Castillo na mnie spojrzała, a ja tylko kiwnąłem głową i poszedłem do siebie. Usiadłem na fotelu i ukradkiem przyglądałem się rozmowie zza szklanych drzwi. Boję się tej rozmowy z szatynką.
   Usiadłam na swoim skórzanym fotelu, natomiast brunetka na krześle, naprzeciw. Westchnęłam i spojrzałam na nią wyczekująco.
- Kto to był? - spytała i wskazała na szklane drzwi, przez które Leon poszedł do siebie.
- Leon. - splotłam palce, a łokcie położyłam na podłokietnikach.
- To już wiem. Ale kim on dla Ciebie jest?
- Lara, proszę Cię.
- Nie ma wykręcania się. Powiedz mi, kiedy ostatni raz kogoś miałaś? - siedziałam cicho. - No właśnie, to było tak dawno, że nie pamiętasz.
- Nie prawda, pamiętam.
- To kiedy?
- No z yyy...
- Z dwa lata temu. Dziewczyno, jak ty to wytrzymujesz? Chociaż nie, jak ty to wytrzymywałaś do teraz? Jak wam się układa z tym yyy Leonem? Ale muszę przyznać, że jest przystojny. - zagryzłam dolną wargę i wywróciłam oczami.
- Nie jesteśmy razem. Tylko się całowaliśmy. Zresztą to pewnie jakiś zakład. - wstałam z fotela i podeszłam do ściany z szyb. Lara podeszła do mnie.
- Nie chcesz żeby to był tylko zakład. On ci się podoba, widzę to w twoich oczach Violetta. - spojrzałam na nią lekko się uśmiechając, natomiast ona szeroko się uśmiechnęła i klasnęła w dłonie. - Dzwonię do Ludmiły i spotykamy się u ciebie. Robimy sobie babski wieczór.
   Do mojej rozmowy z szatynką już dzisiaj nie doszło. Ona skończyła szybciej pracę, a ja miałem jeszcze pełno różnych rachunków do załatwienia. Podszedłem do biurka, za którym siedziała Sophia.
- Powiesz mi gdzie mieszka Castillo? - blondynka zrobiła zdziwioną minę.
- A po co ci to? - wzięła jakąś karteczkę, długopis i zaczęła na niej pisać.
- Muszę coś sobie z nią wyjaśnić. - powiedziałem pewny siebie, mimo że tak nie było. Boję się tej rozmowy i jej reakcji, gdy dowie się prawdy. Ale mimo to chcę ją jej powiedzieć.
- Dobra, masz. - podała mi kawałek papieru. - Ale wisisz mi kawę.
- Zgoda. - uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę windy. Zjechałem nią na parter i wyszedłem z wielkiego budynku. Złapałem taksówkę i podałem kierowcy adres z kolorowej karteczki.
   Zapłaciłem mężczyźnie i wysiadłem z żółtego pojazdu, który po chwili odjechał. Podszedłem do bramy, która była otwarta. Więc nie dzwoniłem, zrobiłem to dopiero przy drzwiach. Nikt nie otwierał, więc zadzwoniłem jeszcze raz, ale nadal nic. Sprawdziłem adres na karteczce i odsunąłem się trochę, żeby zobaczyć numer na domu. Wszystko się zgadzało, więc może jej nie ma. Odwróciłem się i już chciałem iść, ale usłyszałem dźwięk odkluczanych drzwi. Odwróciłem się ponownie, tylko tym razem w stronę drzwi, a nie ulicy. W progu stała ta sama brunetka co przyszła dzisiaj do biura.
- Czy jest może Pani Violetta? - spytałem póki co pewnie. Kobieta się zaśmiała i pociągnęła mnie za rękę do środka. Dom od wewnątrz robił takie samo duże wrażenie, co od zewnątrz. Rozejrzałem się szybko. Widać, że urządzała to wszystko kobieta. Brunetka wprowadziła mnie do salonu, w którym stała blondynka, którą pierwszy raz widzę i Castillo. Szatynka stała do mnie tyłem.
- Viola, Lara przyprowadziła niezłego przystojniaka. - blond włosa szturchnęła szatynkę. Ta się odwróciła i zdziwiła.
- Leon, co ty tu robisz?
- Chciałem porozmawiać, ale to chyba nie najlepszy moment. - powoli zacząłem tracić tą pewność siebie i to wszystko przez nią.
- Oh, dobrze. - poprawiła włosy i odłożyła lampkę wina na mały, szklany stolik. Podeszła do mnie i pociągnęła mnie za rękaw kuchni. - Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać.- założyła ręce na piersi - Leon, nie patrz się tylko mów!
- Yyy... przepraszam. Przepraszam za to i za ten cały pocałunek. Nie jestem pewny czy będzie pani jutro wszystko pamiętać, ale nie mogę z tym żyć. - zacząłem się rozkręcać, ale mi przerwała.
- Nie jestem pijana, mów śmiało. Zresztą przejdźmy na ty. Violetta. - podała mi rękę, a ja ją pocałowałem.
- Leon, ale po tym co pani, to znaczy ty usłyszysz, to zmienisz zdanie.
- Proszę, przejdź do rzeczy.
- Ten pocałunek, to był zakład, znaczy nie sam pocałunek, tylko miałem pójść z tobą do łóżka, ale już po wszystkim, już wiesz, więc jestem zwolniony, do widzenia. - powiedziałem na jednym tchu i bardzo szybko.
- Moment, - wskazała na mnie palcem - założyłeś się, że pójdziesz ze mną do łóżka i tym pocałunkiem chciałeś się zbliżyć, tak? - wskazała na mnie palcem.
- Tak, to znaczy nie, znaczy... Ugh! - westchnąłem - Tak naprawdę chciałem tego pocałunku, ale nie miałem odwagi i pomyślałem sobie o tym całym zakładzie, że dzięki temu zbliżę się do ciebie. Zasłużyłem sobie na porządnego liścia. - powiedziałem i zamknąłem oczy. Czekałem na uderzenie, ale się nie doczekałem. Otworzyłem powoli oczy.
- Z kim się założyłeś? - spytała po chwili.
- Z nikim.
- Leon gadaj, bo przecież wiesz, że i tak się dowiem i będzie gorzej dla ciebie.
- Z Maxim i Tomasem. - spuściłem głowę. Czuję się jak małe dziecko, które oczekuje na karę, za to co przeskrobało, od swojej mamy.
- Wiedziałam, pewnie myślał, że gdy się dowiem, to cię zwolnię. Odrzucałam go od samego początku i myślałam, że już zrozumiał, ale jak widać, nie. - nastała chwila ciszy.
- Czyli to znaczy, że nie jesteś zła?
- Pewnie, że jestem, ale cię nie zwolnię. Dostaniesz karę. - jęknąłem z niezadowolenia.
- A wybaczyłaś mi już?
- Wybaczę jak skończysz karę. Jutro się dowiesz jaka.
- To ja już będę szedł, bo już się ściemniło. - uśmiechnąłem się niepewnie i wyszedłem z pomieszczenia. Szatynka podążała za mną. - Do widzenia. - powiedziałem już za drzwiami. Szatynka uśmiechnęła się i pocałowała mnie delikatnie w usta. Odwzajemniłem pocałunek. Po chwili się oderwała.
- Do jutra. - puściła mi oczko i wróciła do środka. Ja, zdezorientowany tym co się przed chwilą stało, wróciłem pieszo do domu, a kawałek miałem.

niedziela, 29 listopada 2015

Chapter 5 Kaleka

   Castillo stała tak z dobre pięć minut. Nie dziwię jej się. Zresztą nie jest pierwszą osobą, która tak reaguje. Nagle pokręciła przecząco głową i wyszła z łazienki wcześniej odkluczając drzwi. Szybko chwyciłem te papierowe ręczniki obok zlewu i zacząłem się wycierać. Założyłem spodnie, w krzywo nie do końca zapiętej koszuli i z marynarką w ręce jak najszybciej wyszedłem z pomieszczenia. Skierowałem się w stronę gabinetu szatynki. Po drodze widziałem zdziwione spojrzenia wszystkich pracowników. Przed wejściem do gabinetu zatrzymał mnie Tomas razem z Maxim.
- Nie myśl, że już wygrałeś zakład. Nie masz dowodu, że coś się wydarzyło w tej łazience. - powiedział Heredia popijając kawę.
- Nic się nie wydarzyło. Przesuńcie się. - zrobili tak jak chciałem. Bez pukania wszedłem do gabinetu Pani Violetty. Zastałem ją stojącą przy ścianie pokrytej szkłem, dzięki czemu widziała całe miasto. Podszedłem bliżej, aż do samego biurka. Kobieta odwróciła się do mnie przodem i też podeszła bliżej. Dzieliło nas tylko biurko.
- Błagam niech Pani mnie tylko nie zwalnia. - przyjrzałem się uważniej jej poważnej twarzy, z której nie można nic wyczytać.
- Jesteś kaleką. - powiedziała po chwili.
- Proszę tak nie mówić, bardzo nie lubię tego określenia.
- Ale taka jest prawda! Jesteś... - przyjrzała mi się bardziej. - ...niepełnosprawny.
- Tak, wiem o tym. Ale ta noga nie przeszkadza mi przecież w wykonywaniu mojej pracy. - westchnęła.
- Nie chcę Cię zwolnić Leon, jestem po prostu zła, że nie powiedziałeś mi o takiej ważnej rzeczy.
- Czy teraz to coś zmienia? Mam nadzieję, że nie. Nie chcę litość.
- I jej nie dostaniesz. Skończyłeś już pracę na dziś? - nagle zmieniła temat.
- Tak.
- W takim razie zbieraj się, wychodzimy.
- Ale gdzie?
- Nie zadawaj pytań tylko chodź. - podeszła do mnie i zapięła od nowa guziki. - Jak ja dawno tego nie robiłam. - powiedziała ledwo słyszalnie, chyba do siebie. Poprawiła mi marynarkę.
- Jeżeli Pani chce, to może mnie poprawiać zawsze. - zdziwiła się trochę i lekko zarumieniła.
- Chodź już. - wyszliśmy z gabinetu, a następnie z całego wieżowca.
   Przyglądałem jej się uważnie. Jest piękna pod każdym względem. Lekki wiaterek rozwiewa jej kręcone włosy. Jej pełne usta zostawiają ślad szminki na filiżance z kawą.
   Castillo zabrała mnie do kawiarni, która znajduje się przecznicę od firmy. Zamówiliśmy dwie kawy i już prawie kończymy je pić, a jeszcze nie zamieniliśmy ani słowa.
- Jak to się stało, że straciłeś nogę? - spytała w końcu. Westchnąłem i spojrzałem na nią.
- Mam starszego brata. Od zawsze mój ojciec wolał Nathana. Gdy obydwoje przychodziliśmy do domu i mówiliśmy, że dostaliśmy po 5, to ojciec chwalił tylko go. Później trochę się opuściłem. Od małego tata porównywał mnie do Nathana. Więc, gdy pod koniec liceum zacząłem słabiej się uczyć, krzyczał na mnie, dlaczego nie mogę być taki jak Nathan, dlaczego musisz przynosić mi i całej rodzinie wstyd. Całe szczęście była jeszcze mama, która mnie wspierała. Kochała mnie najmocniej ze wszystkich. Gdy dowiedziała się od ojca, że wysyła mnie do wojska, rozpaczała. Nie poszedłem do niego z własnej woli, nigdy nie myślałem o tym aby tam iść. Ale mój ojciec stwierdził, że się nie zmienię i jedynym dobrym wyjściem będzie wysłanie mnie do wojska. Mama była przeciwna, ale tata był nieugięty. Poszedłem do tego wojska, nie miałem innego wyjścia. Byłem tam cztery lata i byłbym pewnie dłużej, gdyby nie to, że podczas wojny w Afganistanie zostałem postrzelony i to tak, że trzeba było amputować prawą nogę. Stwierdzili, że im się nie przydam, bo będę wolniejszy i sam nie chcę już tam być, więc wysłali mnie do domu. Nie pojechałem do niego, tylko do przyjaciela. Po jakimś czasie przeniosłem się tutaj. To cała historia i dlatego mam protezę od połowy uda. - zakończyłem dopijając kawę. Nie mam pojęcia dlaczego jej to powiedziałem. Nie jestem pewny, ale zobaczyłem na jej twarzy współczucie. Kiwnęła głową, że rozumie i wstała z krzesła. Poprawiła swoją krótką czarną spódniczkę, która jej się podwinęła. Także wstałem.
- Dziękuję, że odpowiedziałeś mi tę historię. Do zobaczenia jutro. - położyła pieniądze za oby dwie kawy pod filiżankę i odeszła.

#Dwa tygodnie później#
   Przez te czternaście dni nic się całe szczęście nie wydarzyło. Castillo traktuje mnie tak jak na początku i chyba stara się udawać, że nie wie o mojej nodze. Tylko ona w firmie o tym wie. Nawet James nie ma o tym pojęcia.
   Wszedłem do mojego dawnego miejsca pracy. Przy barze zauważyłem Emily. Pomachałem jej i udałem się w stronę gabinetu szefa. Zapukałem i po pozwoleniu na wejście, uczyniłem to.
- Przyszedłem powiedzieć, że odchodzę. - brunet nie miał zbyt ciekawej miny.
- Dopiero po miesiącu przychodzisz do mnie i mi to mówisz?! - wkurzony wstał i wskazał na mnie ręką. - Widzisz go?! Po miesiącu nieobecności w pracy przyszedł się zwolnić! - spojrzał na kanapę za mną, która stoi obok drzwi. Odwróciłem się w tamtą stronę i zamarłem. Szatynka wstała i podeszła bliżej.
- A to ciekawe, nieprawdaż Leon? - zwróciła się do mnie.
- To Ty go znasz?! - zdziwił się Diego. Matko, dlaczego nie skojarzyłem sobie nazwisk. Albo Panna Castillo i ten debil to rodzeństwo, albo małżeństwo.
- Znam, od miesiąca. Pracuje u mnie. - spojrzała na niego zwycięsko. - Przepraszam Cię teraz, ale na nas już pora. - szatynka chwyciła mnie pod ramię i wyprowadziła z pomieszczenia. Uśmiechnąłem się niewinnie. - Nie sądzisz, że jesteś mi winny wyjaśnienia? - spojrzała na mnie z przymrużonymi oczami.
- Ja to wszystko wyjaśnię. Proszę się nie złościć. Wyjaśnię to. - spojrzała na mnie wyczekująco.
- Spodobałaś mu się i koniecznie musiał u Ciebie pracować. - odezwała się Emily. Spojrzałem na nią. Stała za ladą i czyściła szklanki. Castillo spojrzała się na mnie zdziwiona.
- Nie słuchaj jej. - machnąłem ręką. - Nie podobasz mi się. - spojrzałem na podłogę, gdy to mówiłem. Szatynka jeszcze bardziej się zdziwiła. - Nie mówię, że jesteś brzydka. - Coś czuję, że się trochę wkopałem. - Jesteś bardzo piękną kobietą, którą ubóstwiam i szanuję. Z pensji od Diego ledwo co mi starczyło na te wszystkie rachunki, żebym miał coś w lodówce itd. Nie chciałem pracować na dwa fronty cały czas, przecież przyszedłem się zwolnić. Spłaciłem dług za wodę. Nie złość się, proszę. - spojrzałem na nią wzrokiem szczeniaczka.
- Okey. - nie mogłem wyczytać nic z jej twarzy. - Po pierwsze: nie zwalniam Cię, ale obiecaj, że to już ostatnia taka rzecz, o której się dowiaduję po fakcie. Takie rzeczy nie mają mieć miejsca. Po drugie: od kiedy mówisz mi po imieniu? - założyła ręce pod swoimi okrąglutkimi piersiami.
- Ugh... Przepraszam, zapędziłem się.
- Dobra, chodź już, bo się spóźnimy. - ruszyła w kierunku wyjścia. - Do widzenia...
- Emily. Miło mi Pani Violetto. - uśmiechnęła się blondynka.
- Po prostu Violetta. - szatynka odwzajemniła uśmiech. Pierwszy raz go widziałem. Jest naprawdę śliczny. - Leon, rusz się! - ocknąłem się i dogoniłem kobietę.

piątek, 20 listopada 2015

Chapter 4 Francesca Resto

   Po tygodniu spędzonym na stanowisku asystenta Panny Castillo mogę stwierdzić, że się na mnie uwzięła. Dowiedziałem się, że ma przezwiska takie jak: Smoczyca lub Wiedźma. Jednak James miał rację.
   Usiadłem spokojnie na swoim fotelu i oparłem głowę o zagłówek. Westchnąłem głośno i spojrzałem na sufit. Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Spojrzałem w stronę gabinetu Castillo. Stała tam szczupła brunetka w sukience. Zdziwiłem się trochę. Wstałem i podszedłem do niej.
- Przepraszam, ale kim Pani jest? - spytałem spokojnie. Kobieta odwróciła się w moją stronę. Wyciągnęła do mnie rękę.
- Francesca Resto. - ująłem jej dłoń i potrząsnąłem tak jak każdy robi, gdy się wita. Brunetka dziwnie na mnie spojrzała i z skwaszoną miną zabrała swoją rękę.
- Mogę w czymś pomóc? - uśmiechnąłem się lekko.
- Jestem umówiona na spotkanie z Panią Violettą. - powiedziała i rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Proszę usiąść i chwilę poczekać. - wyszedłem z gabinetu i podszedłem do Sophii. - Gdzie jest szefowa? - rozejrzałem się dookoła. Nie zauważyłem jej nigdzie.
- Poszła w stronę łazienek. - uśmiechnęła się do mnie. Szybko ruszyłem w kierunku toalet. Po chwili byłem na miejscu i wszedłem do pomieszczenia. Zauważyłem Castillo jak była nachylona w stronę lustra i malowała sobie usta czerwoną szminką. Widziałem jej odbicie w lustrze. Usta przyciągały moją uwagę, ale jeszcze bardziej przyciągał dekolt. Było nawet trochę widać czarnej miseczki od stanika.
- Leon! - oprzytomniałem- Co Ty tu robisz? To damska toaleta. - odezwała się i spojrzała w lustrze na mnie. Jej wzrok zjechał na wybrzuszenie w moich spodniach. Uśmiechnęła się lekko, a ja poczerwieniałem.
- Yyy... Jakaś Pani Resto czeka na Ciebie. - gdy to powiedziałem natychmiast odwróciła się do mnie przodem. - To znaczy czeka na Panią. - podrapałem się po karku i zrobiłem bardziej czerwony. Nic nie poradzę na to, że jestem nieśmiałym mężczyzną.
- Powtórz kto przyszedł.
- Francesca Resto. - westchnęła i ruszyła w moją stronę. Wyminęła mnie i wyszła z łazienki. Chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła stamtąd. Ciągnęła mnie aż do gabinetu. Widziałem zdziwione spojrzenie Sophii. Sam byłem zdziwiony. Wciągnęła mnie do gabinetu i nadal nie puściła mojej ręki. Pani Francesca spojrzała w naszą stronę i się chytrze uśmiechnęła.
- Czego chcesz? - wysyczała Castillo. Brunetka wstała z skórzanego, czarnego krzesła i podeszła bliżej nas.
- Nie wiedziałam, że romansujesz ze swoim asystentem. Myślałam, że z Tomasem. - szatynka spojrzała na mnie i szybko puściła moją rękę. Wskazała mi głową, żebym wyszedł.
- Z nikim nie romansuje, a nawet jeśli to nic Ci do tego. - zdążyłem usłyszeć jeszcze zanim wyszedłem.
   Siedzę w pomieszczeniu socjalnym. Postanowiłem zrobić Castillo kawę, ale nie wiem czy ta cała Resto już od niej wyszła. Poczekam kolejne dziesięć minut.
   Podniosłem głowę i zobaczyłem Tomasa, a obok niego stał Maximilian w skrócie Maxi. Spojrzałem na nich zdziwiony. Nie dogadujemy się.
- Cześć Leon. Co u Ciebie słychać? - zaczął Tomas. - Nudno jak zwykle? Nie martw się, możemy Ci pomóc. Co Ty na to? - zaśmiali się oboje.
-Czego chcecie? - spytałem znudzony.
- Chcemy się założyć. - odezwał się Maxi.
- Niby o co?
- O to, że nie poderwiesz Castillo i się z nią nie prześpisz.
- Pewnie, że tego nie zrobi. To zwykła ciota i tyle. - zaśmiał się Heredia. Nie na widzę ich.
- Jeżeli wygram to co? - pewnie, że przegram. Nie ma opcji, żeby Castillo się ze mną przespała.
- Jeżeli wygrasz to damy Ci na jakiś czas spokój, ale jeżeli przegrasz, to będziesz odrabiał za nas nadgodziny.
- Zgoda. - podaliśmy sobie ręce.
- Oczywiście musimy mieć jakieś dowody. - zaczął Ponte. - Jakieś zdjęcia, filmy, wiesz coś w tym stylu.
- Dobra. - bruneci ze śmiechem wyszli z pomieszczenia. Wiem, że to nie fajnie wykorzystywać kobiety, ale nie wytrzymam już tego, że oni tak mną pomiatają. Poco się zakładałem jeżeli wiem, że przegram. Nie uda mi się zaciągnąć Castillo do łóżka. Na pewno nie jeżeli się dowie tego co ją zniechęci jeszcze bardziej. No, ale może mi się uda i wygram. Nie wiem, zobaczymy. Wstałem z krzesła i zrobiłem dwie kawy. Jedną dla mnie, a drugą dla szatynki.
   Gdy otworzyłem już drzwi od gabinetu Panny Castillo coś we mnie uderzyło i obie kawy wylały mi się na tors. Koszula była cała brudna, bo była białą, ale strasznie parzyło, a filiżanki leżały potłuczone na podłodze. Podniosłem głowę i zobaczyłem Castillo. To pewnie w nią uderzyłem. Całe szczęście, że to na nią się nie wylało.
   Zacząłem wachlować sobie tors ręka. Szatynka, jakby się ocknęła, szybko podbiegła do biurka i wzięła swoją wodę mineralną. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę łazienek. Weszliśmy do damskiej. Zamknęła za nami drzwi na klucz, a ja ustałem obok umywalkę. Ściągnąłem marynarkę i położyłem obok. Panna Violetta natomiast zaczęła odpinać mi guziki od koszuli. Gdy odpinała ostatni guzik na samym dole koszuli, poczułem jak mi staje. Szatynka spojrzała tam i westchnęła.
- Nawet w takim momencie musi ci stawać? - spojrzała na mnie. - Ściągaj koszulę. - zrobiłem tak jak kazała.
- Nic na to nie poradzę. To nie moja wina, że Pani jest taka seksowna. - gdy to powiedziałem, ugryzłem się w język. Spojrzała na mnie zaciekawiona, ale szybko sięgnęła po butelkę z wodą, którą tu przyniosła. Odkręciła zakrętkę i zaczęła lać tę zimną wodę na mój tors. Zaczęło strasznie szczypać. Syknąłem z bólu.
- Przeżyjesz, te dokumenty na twoim biurku same się nie uzupełnią. - puściła mi oczko. - Masz i wylej to na siebie do końca. - powiedziała i zaczęła odpinać mi pasek od spodni. Poczułem, że jeszcze bardziej staje. - Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. Nie chcemy, żeby się bardzo pomoczyły. - Gdy odpięła w końcu ten pasek, to zaczęła ściągać mi spodnie. - No lej tę wodę chyba, że chcesz mieć blizny. - gdy Castillo ściągnęła mi spodnie do połowy ud, oprzytomniałem. Szybko złapałem za spodnie i nie dałem jej dalej ich ściągnąć. - Leon uspokój się. Co Ty robisz? Chcę Ci pomóc. Zostaw te spodnie.
- Nie, może mi Pani ściągać co chce, oprócz spodni.
- Nie wygłupiaj się.
- Nie zgadzam się. - wydarła mi wodę z ręki i wylała na mnie do końca. Później chwyciła za spodnie i próbowała ciągnąć dalej, ale nie dawałem za wygraną.
- Jeżeli nie ściągniesz tych spodni, to możesz pożegnać się z pracą w tej firmie i każdej innej. - założyła ręce na piersi.
- Tylko niech mnie Pani nie zwalnia.
- Jeżeli będziesz wykonywał moje polecenia i mi nie podpadniesz, to Cię nie wywalę. - Westchnąłem i zacząłem powoli ściągać spodnie. Gdy ściągnąłem je do końca spojrzałem na moją szefową. Stała z szeroko otwartymi oczami i zdziwioną miną.

Chapter 3 Awans

   Zacząłem swoją wieczorną wartę. Mam dyżur na piętrze Panny Castillo, które jest na ostatnim piętrze i mam jeszcze dyżur piętro niżej. Razem ze mną jest jeszcze jeden. Nazywa się James. Z tego co mi powiedział, to pracuje tu już któryś rok, chyba drugi. Mniejsza z tym. Wydaje się być naprawdę spoko gościem.
   Z nudów postanowiłem przejść się po niższym piętrze. Na tym, gdzie pracuje Pani Castillo jest miejsce za komputerem (chodziło mi o takie coś co jest np. w TESCO i ochroniarz za tym siedzi), za którym siedzi właśnie James. Cały ten sprzęt znajduje się obok stanowiska sekretarki.
   Zszedłem schodami piętro niżej i ruszyłem wzdłuż korytarza. Wracając z powrotem usłyszałem jakieś szmery w pomieszczeniu po mojej prawej. Zapewne w gabinecie. Szybko schowałem się za ścianą i czekałem aż ten ktoś wyjdzie. Słychać było jakby ktoś przeszukiwał szafy, szuflady w znalezieniu czegoś ważnego. Tak jak to zazwyczaj jest w filmach akcji.
   Gdy ten ktoś tylko wyszedł z pomieszczenia, szybko złapałem go jedną ręką za rękę, którą wykręciłem, a drugą ręką zakryłem ktosiowi buzię. Zdziwiłem się, kiedy poczułem perfumy o zapachu jakiś kwiatów czy coś. Nagle ten ktoś mnie ugryzł, dał kopniaka w moją lewą łydkę, wyrwał się i chciał coś jeszcze zrobić, ale nie pozwoliłem na to. Szybko złapałem ktosia tak jak wcześniej, ale odwróciłem w swoją stronę. To była kobieta. Zdjąłem rękę z jej buzi i się przestraszyłem. Nie dlatego, że była taka brzydka, bo nie była. Była piękna jak zwykle, mimo że widzę ją dopiero trzeci raz. Była to Panna Violetta Castillo.
   Przestraszony szybko ją puściłem i odsunąłem się trochę do tyłu. Mam przerąbane! Podrapałem się po karku. Pani Violetta pogładziła sobie spodnie i spojrzała na mnie przymrużonymi oczami, które wyrażały gniew. Głośno westchnęła i jej wzrok lekko, ale tylko lekko złagodniał. Uśmiechnąłem się niepewnie. Już chciałem otworzyć usta i coś powiedzieć, ale Pani Castillo pokazała ręką, abym się nie odzywał.
- Ja naprawdę przepraszam. - nie zwróciłem uwagi na gest kobiety. - Myślałem, że to jakiś złodziej. Nie pomyślałem, że to mogła być Pani, bo niedawno Pani pojechała do domu.
- Skończ już. - powiedziała nawet spokojnie. - Zapomnijmy o tym i nikomu ani słowa, rozumiesz?
- Tak, oczywiście. Jeżeli Pani sobie tak życzy, to w porządku. - ustałem prosto. Kobieta westchnęła i skierowała się do windy. Zauważyłem jakieś papiery na ziemi. Szybko je podniosłem. - Panno Castillo, zostawiła Pani papiery. - kobieta zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. Podszedłem do niej i wręczyłem kartki. Skinęła głową i weszła do windy. Już po chwili jej nie widziałem. Wróciłem do Jamesa.
- Rozmawiałeś z kimś? - spytał się mnie.
- Nie, musiało Ci się zdawać. - usiadłem na miejscu sekretarki.
- Jestem ciekawy czy długo wytrzymasz. - spojrzał na mnie.
- Nie rozumiem.
- Jestem ciekaw czy jeszcze długo wytrzymasz tu pracując. - zrobiłem pytającą minę. - Panna Castillo jest bardzo, ale to bardzo surową szefową. Lepiej z nią nie zadzierać. Najgorzej ma ten, na którego się uweźmie.
- Nie wygląda na taką.
- Może i tak, ale niedługo sam się przekonasz.

#Tydzień później #
   Wszedłem do szatni i przebrałem się w strój ochroniarza. Poszedłem na piętro, którego pilnuję. Zdziwiłem się trochę gdy zobaczyłem Jemsa. Tylko gdy mamy nocną wartę jesteśmy razem, a w dzień do południa ma jeden, a od południa drugi, natomiast wtedy w nocy jest ktoś inny. Przywitałem się z nim.
- Szefowa Cię wzywa. - powiedział i spojrzał na mnie pocieszająco. Przez ten tydzień zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, a ja dodatkowo dowiedziałem się jaka jest nasza szefowa.
   Westchnąłem i kiwnąłem dziękująco głową. Podszedłem do drzwi od gabinetu Castillo, które znajdowały się na końcu korytarza. Zapukałem i po otrzymaniu pozwolenia wszedłem do środka dużego gabinetu. Panna Violetta spojrzała na mnie i wskazała miejsce naprzeciwko siebie. Usiadłem na miękkim krześle obitym skórą.
- Wzywała mnie Pani. - powiedziałem lekko zestresowany.
- Tak, mam dla Ciebie ważne informacje. - wstała ze swojego czarnego, skórzanego fotela i oparła się o biurko prawie przede mną, krzyżując ręce pod jej dużymi piersiami. Mimo, że jest zimną suką, to nadal coś mnie do niej ciągnie, kręci i zawsze nie mogę oderwać wzroku od jej tyłka. Chciałbym go kiedyś dotknąć. Poczułem, że się podnieciłem. Kurde.
- Zwalnia mnie Pani? - spytałem niepewnie.
- Nie, wręcz przeciwnie. Zostałeś moim asystentem. - przez ten tydzień także szkoliłem się u Castillo, ale nie sądziłem, że po tygodniu zostanę jej asystentem. Oczywiście, że to dobra nowina, bo będę trochę więcej zarabiał, na pewno więcej niż u tego pacana w barze.
- Nie żartuje Pani? - spytałem i zaśmiałem się lekko i cicho.
- Rzadko żartuję z pracownikami. Zostałeś moim asystentem i zaczynasz od zaraz, więc idź do szatni się przebrać. Jako mój asystent musisz nosić garnitur i białą koszulę. - przytaknąłem.
- Tylko, że dzisiaj nie przyszedłem w garniturze i koszuli.
- Sophia Ci da. Idź już i gdy się przebierzesz przyjdź z powrotem. - kiwnąłem głową. Wyszedłem z gabinetu i podszedłem do sekretarki na tym piętrze. Blondynka dała mi od razu to co mam ubrać. Podziękowałem i poszedłem do szatni, w której się przebrałem. Wróciłem na piętro szefowej. Podziękowałem Sophie i wróciłem do gabinetu Castillo. Ta powiedziała mi to co powtarzała codziennie na spotkaniach, na których mnie szkoliła. Za szklaną ścianą, w której znajdowały się także duże drzwi, które mają być otwarte, chyba, że sama je zamknie, było moje miejsce pracy. Tam stało moje biurko, fotel, szafy i z tamtego pomieszczenia były osobne drzwi na korytarz. Usiadłem na wygodnym, czarnym, skórzanym fotelu i spojrzałem na moją szefową. Panna Violetta podeszła do mojego biurka z dużą ilością papierów.
- Masz je przejrzeć i uzupełnić. Masz na to dwa dni zaczynając od teraz. - powiedziała i odwróciła się na pięcie. Mój wzrok skierował się na jej tyłek i pozostał na nim, dopóki nie usiadła na swoim fotelu. Spojrzała jeszcze na mnie i nie jestem pewien, ale chyba lekko się uśmiechnęła. Westchnąłem i zabrałem się do pracy.