niedziela, 31 stycznia 2016

Chapter 8 "Uderzysz mnie"

   Kiwnąłem głową, spojrzałem jej w oczy, ale nie mogłem z nich nic wyczytać. Uśmiechnąłem się lekko, ale szczerze i wyszedłem na ulicę. Pomachałem jej i wróciłem do domu. Na miejscu wyjąłem z lodówki karton mleka, z którego się napiłem. Poszedłem do łazienki, wykonałem wszystkie wieczorne czynności i położyłem się spać.
   Do swojego gabinetu weszła panna Castillo. Podeszła do szklanego stoliczka, na którym leżały czerwone róże. Zauważyłem jak się uśmiechnęła. Wzięła je do ręki, powąchała i spojrzała na doczepioną karteczkę. Od razu jej uśmiech znikł. Spojrzała w moją stronę, a ja natychmiast spuściłem głowę i udawałem, że dalej uzupełniam papiery. Usłyszałem jak wchodzi do mojego gabinetu.
- Leon, co te kwiaty robią u mnie w gabinecie? - założyła ręce na piersi. Spojrzałem na nią.
- Nie mam pojęcia. Tomas je przyniósł. - wzruszyłem ramionami.
- I nie wyrzuciłeś ich?
- Niby dlaczego, przecież należą do ciebie, więc nie mam prawa?
- Ostatnio byłeś o niego zazdrosny.
- Nadal jestem. - odłożyłem długopis. - Ale nie powinienem wyrzucać tych róż, bo są dla ciebie. - podeszła do mnie, odkręciła mnie w swoją stronę i usiadła mi na kolanach.
- Niestety, ale muszę przyznać, że te róże są piękne i szkoda mi je wyrzucać. - zacisnąłem szczękę.
- Nie martw się, zrobię to za ciebie. - zdjąłem ją ze swoich kolan, posadziłem na moim fotelu, wziąłem róże i spojrzałem na nią. - I załatwię jeszcze coś. - natychmiast wyszedłem z gabinetu i udałem się do gabinetu bruneta. Wszedłem bez pukania, niestety nikogo tam nie było. Poszedłem do pomieszczenia socjalnego. Brunet siedział sobie na fotelu i rozmawiał przez telefon. Gdy mnie zobaczył, rozłączył się. Spojrzał na mnie, później na kwiaty w mojej ręce i znów na mnie. Róże wrzuciłem do kosza obok szafek.
- Jeszcze raz zobaczę, że próbujesz poderwać Violettę, to będziesz miał bliskie spotkanie z moimi pięściami. - mężczyzna wstał i podszedł bliżej. Już zebrało się kilku ciekawskich pracowników firmy.
- Myślisz, że się ciebie boję? O, albo uważasz, że jeżeli bzykasz tą szmatę, to jesteś nietykalny? - teraz nie wytrzymałem i walnąłem go z prawej pięści. Odsunął się, łapiąc za nos.
- Nigdy więcej tak o niej nie mów! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Bo co? Znów mi przyłożysz? - zaśmiał się. - Będę nazywał ją jak chcę. Dla mnie jest zwykłą suką! - ponownie mu przyłożyłem. Tym razem mi oddał i tak zaczęła się bójka między nami. Nagle ja wylądowałem na nim i okładałem go pięściami po głowie, ale on się bronił i po chwili to on był na mnie. Przewracaliśmy się tak kilka razy, póki dwaj ochroniarze nas nie rozdzielili. Uśmiechnąłem się w duchu na widok jego rozwalonej wargi, łuku brwiowego i rozciętego policzka. Niestety czułem, że po mojej twarzy też leci krew. Nagle Violetta stanęła pomiędzy nami, a ochroniarze nadal nas trzymali. Spojrzała najpierw na mnie, a później na tego dupka. Podeszła do niego i z całej siły dała mu z liścia w ten rozcięty policzek.
- Zwalniam cię. - uśmiechnąłem się lekko. Później podeszła do mnie i przyjrzała mi się. Pokręciła delikatnie z niedowierzaniem głową i wyszła z pomieszczenia. Ochroniarze najpierw wypuścili mnie na korytarz, a później wyprowadzili Heredię. Natychmiast poszedłem do gabinetu szatynki. Gdy wszedłem do środka, zastałem kobietę siedzącą na swoim fotelu. Podszedłem do niej u ukucnąłem łapiąc ją delikatnie za kolano.
- To była ta sprawa do załatwienia? - spytała patrząc mi w oczy.
- Nie chciałem się z nim bić. Miałem zamiar powiedzieć mu, że nigdy więcej nie ma ciebie podrywać, ale zaczął cię obrażać i nie wytrzymałem.
- Leon, nie toleruję przemocy.
- Przepraszam, ale wiedziałaś z kim jesteś, wiedziałaś, że kiedyś byłem żołnierzem i musiałem zabijać ludzi.
- Nie Leon, nie wiem kim jesteś, bo nic mi o sobie nie mówisz! - złapałem ją za nadgarstki.
- Violetta, przepraszam. Jeżeli chcesz opowiem ci o sobie, ale nie dzisiaj. Muszę jeszcze skończyć te papiery od ciebie, a mam wrażenie, że nie robi ich się mniej, tylko więcej. - zaśmiałem się pod nosem.
- Dobrze, niech będzie. Chodź, trzeba cię opatrzyć. - wstała, złapała mnie za rękę i pociągnęła do damskiej łazienki, znowu do damskiej. Z szafki za drzwiami wyjęła apteczkę i zaczęła mnie opatrywać. Co jakiś czas syczałem. W pewnym momencie nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Uśmiechnąłem się lekko, a ona dała mi całusa w usta.
- Mimo wszystko dziękuję, że nie dałeś mu dalej mnie obrażać. - przytuliła mnie. Odwzajemniłem uścisk, ale ktoś wszedł do pomieszczenia, więc szybko się od siebie odsunęliśmy. Violetta natychmiastowo znów zaczęła lać mi wodą utlenioną po prawej brwi. Na koniec przykleiła mi plaster do brwi, nosa i skroni.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się do niej.
- Nie ma za co, moim zdaniem i tak musisz jechać do szpitala.
- Muszę skończyć te papiery.
- Leon, jedziesz do tego szpitala i koniec. - spojrzała na mnie srogo.
- Dobrze pojadę, ale papiery wezmę do domu.
- Zawiozę cię. Idź po swoje rzeczy i widzimy się przy wejściu do firmy. - schowała apteczkę do szafki i wyszła z pomieszczenia.
   Czekałem na Violettę przed samym wejściem. Trzymałem tyle segregatorów, że mogłem oprzeć sobie na nich brodę. Nagle przede mną zatrzymała się czarna Audi. Szyba zjechała w dół i zobaczyłem osobę, na którą czekałem. Wszystkie rzeczy położyłem na tylnym siedzeniu i zająłem miejsce pasażera. Kobieta włączyła się do ruchu i po jakiś dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Gdy wysiadłem, udałem się do recepcji. Niespodziewanie ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłem głowę w kierunku właściciela ręki. Była to Violetta. Zdziwiłem się trochę, bo myślałem, że poczeka w samochodzie. Po krótkiej rozmowie z kobietą za ladą, usiedliśmy na plastikowych krzesełkach. Czekaliśmy na lekarza, kiedy ktoś do nas podszedł. Była to kobieta o kruczoczarnych włosach i jasnej cerze. Pamiętam ją. To Francesca Resto. Uśmiechnęła się cwanie w kierunku Violetty.
- Diego raczej się nie ucieszy, gdy dowie się z kim cię spotkałam. - spojrzała na mnie, ale po chwili wróciła wzrokiem na szatynkę, która wstała. Stały twarzą w twarz.
- Nic wam do tego z kim się spotykam. - wysyczała - Zresztą, co ty tu robisz? Kondom utknął w twojej waginie i nie mogą go wyjąć? Dlatego jesteś taka zdenerwowana? - zaśmiałem się pod nosem, ale gdy obie na mnie spojrzały, spoważniałem.
- Miałam wizytę u mojego ginekologa. - wyprostowała się.
- Czyli jednak miałam rację. - prychnęła.
- Nie jestem tobą, żeby takie rzeczy mi się przytrafiały. Ja nie sypiam z byle kim i gdzie popadnie. - natychmiast wstałem ze swojego miejsca. Widziałem wściekłość na twarzy Violetty. Złapałem czarnowłosą za łokieć i odciągnąłem kawałek.
- Tego już za wiele. Ma pani dać Violettcie spokój i niech już pani stąd idzie. Nie będzie jej pani obrażała, nie pozwolę na to. - kobieta wyrwała się z mojego uścisku.
- A co uderzysz mnie?
- Nie biję kobiet, ale zrobię to.. - ponownie chwyciłem kobietę za łokieć i wyprowadziłem z budynku szpitala. Wróciłem do Violetta, która siedziała na krześle z głową zwróconą ku górze. Usiadłem obok i położyłem rękę na jej kolanie. Już chciałem coś powiedzieć, ale lekarz mi to uniemożliwił.
- Pan Leon Verdas? - wstałem i udałem się za lekarzem. Violetta posłała w moim kierunku sztuczny uśmiech.

Jest chyba krótszy niż poprzedni, ale za to szybciej ;) Kolejny nie wiem czy będzie tak jak ten czy później, ale spróbuję się wyrobić. To do następnego i wyraźcie swoją opinię :)

1 komentarz:

  1. Jak zawsze superasny rozdzialik <33
    Napewno sie wyrobisz, musisz :-)

    OdpowiedzUsuń