niedziela, 29 listopada 2015

Chapter 5 Kaleka

   Castillo stała tak z dobre pięć minut. Nie dziwię jej się. Zresztą nie jest pierwszą osobą, która tak reaguje. Nagle pokręciła przecząco głową i wyszła z łazienki wcześniej odkluczając drzwi. Szybko chwyciłem te papierowe ręczniki obok zlewu i zacząłem się wycierać. Założyłem spodnie, w krzywo nie do końca zapiętej koszuli i z marynarką w ręce jak najszybciej wyszedłem z pomieszczenia. Skierowałem się w stronę gabinetu szatynki. Po drodze widziałem zdziwione spojrzenia wszystkich pracowników. Przed wejściem do gabinetu zatrzymał mnie Tomas razem z Maxim.
- Nie myśl, że już wygrałeś zakład. Nie masz dowodu, że coś się wydarzyło w tej łazience. - powiedział Heredia popijając kawę.
- Nic się nie wydarzyło. Przesuńcie się. - zrobili tak jak chciałem. Bez pukania wszedłem do gabinetu Pani Violetty. Zastałem ją stojącą przy ścianie pokrytej szkłem, dzięki czemu widziała całe miasto. Podszedłem bliżej, aż do samego biurka. Kobieta odwróciła się do mnie przodem i też podeszła bliżej. Dzieliło nas tylko biurko.
- Błagam niech Pani mnie tylko nie zwalnia. - przyjrzałem się uważniej jej poważnej twarzy, z której nie można nic wyczytać.
- Jesteś kaleką. - powiedziała po chwili.
- Proszę tak nie mówić, bardzo nie lubię tego określenia.
- Ale taka jest prawda! Jesteś... - przyjrzała mi się bardziej. - ...niepełnosprawny.
- Tak, wiem o tym. Ale ta noga nie przeszkadza mi przecież w wykonywaniu mojej pracy. - westchnęła.
- Nie chcę Cię zwolnić Leon, jestem po prostu zła, że nie powiedziałeś mi o takiej ważnej rzeczy.
- Czy teraz to coś zmienia? Mam nadzieję, że nie. Nie chcę litość.
- I jej nie dostaniesz. Skończyłeś już pracę na dziś? - nagle zmieniła temat.
- Tak.
- W takim razie zbieraj się, wychodzimy.
- Ale gdzie?
- Nie zadawaj pytań tylko chodź. - podeszła do mnie i zapięła od nowa guziki. - Jak ja dawno tego nie robiłam. - powiedziała ledwo słyszalnie, chyba do siebie. Poprawiła mi marynarkę.
- Jeżeli Pani chce, to może mnie poprawiać zawsze. - zdziwiła się trochę i lekko zarumieniła.
- Chodź już. - wyszliśmy z gabinetu, a następnie z całego wieżowca.
   Przyglądałem jej się uważnie. Jest piękna pod każdym względem. Lekki wiaterek rozwiewa jej kręcone włosy. Jej pełne usta zostawiają ślad szminki na filiżance z kawą.
   Castillo zabrała mnie do kawiarni, która znajduje się przecznicę od firmy. Zamówiliśmy dwie kawy i już prawie kończymy je pić, a jeszcze nie zamieniliśmy ani słowa.
- Jak to się stało, że straciłeś nogę? - spytała w końcu. Westchnąłem i spojrzałem na nią.
- Mam starszego brata. Od zawsze mój ojciec wolał Nathana. Gdy obydwoje przychodziliśmy do domu i mówiliśmy, że dostaliśmy po 5, to ojciec chwalił tylko go. Później trochę się opuściłem. Od małego tata porównywał mnie do Nathana. Więc, gdy pod koniec liceum zacząłem słabiej się uczyć, krzyczał na mnie, dlaczego nie mogę być taki jak Nathan, dlaczego musisz przynosić mi i całej rodzinie wstyd. Całe szczęście była jeszcze mama, która mnie wspierała. Kochała mnie najmocniej ze wszystkich. Gdy dowiedziała się od ojca, że wysyła mnie do wojska, rozpaczała. Nie poszedłem do niego z własnej woli, nigdy nie myślałem o tym aby tam iść. Ale mój ojciec stwierdził, że się nie zmienię i jedynym dobrym wyjściem będzie wysłanie mnie do wojska. Mama była przeciwna, ale tata był nieugięty. Poszedłem do tego wojska, nie miałem innego wyjścia. Byłem tam cztery lata i byłbym pewnie dłużej, gdyby nie to, że podczas wojny w Afganistanie zostałem postrzelony i to tak, że trzeba było amputować prawą nogę. Stwierdzili, że im się nie przydam, bo będę wolniejszy i sam nie chcę już tam być, więc wysłali mnie do domu. Nie pojechałem do niego, tylko do przyjaciela. Po jakimś czasie przeniosłem się tutaj. To cała historia i dlatego mam protezę od połowy uda. - zakończyłem dopijając kawę. Nie mam pojęcia dlaczego jej to powiedziałem. Nie jestem pewny, ale zobaczyłem na jej twarzy współczucie. Kiwnęła głową, że rozumie i wstała z krzesła. Poprawiła swoją krótką czarną spódniczkę, która jej się podwinęła. Także wstałem.
- Dziękuję, że odpowiedziałeś mi tę historię. Do zobaczenia jutro. - położyła pieniądze za oby dwie kawy pod filiżankę i odeszła.

#Dwa tygodnie później#
   Przez te czternaście dni nic się całe szczęście nie wydarzyło. Castillo traktuje mnie tak jak na początku i chyba stara się udawać, że nie wie o mojej nodze. Tylko ona w firmie o tym wie. Nawet James nie ma o tym pojęcia.
   Wszedłem do mojego dawnego miejsca pracy. Przy barze zauważyłem Emily. Pomachałem jej i udałem się w stronę gabinetu szefa. Zapukałem i po pozwoleniu na wejście, uczyniłem to.
- Przyszedłem powiedzieć, że odchodzę. - brunet nie miał zbyt ciekawej miny.
- Dopiero po miesiącu przychodzisz do mnie i mi to mówisz?! - wkurzony wstał i wskazał na mnie ręką. - Widzisz go?! Po miesiącu nieobecności w pracy przyszedł się zwolnić! - spojrzał na kanapę za mną, która stoi obok drzwi. Odwróciłem się w tamtą stronę i zamarłem. Szatynka wstała i podeszła bliżej.
- A to ciekawe, nieprawdaż Leon? - zwróciła się do mnie.
- To Ty go znasz?! - zdziwił się Diego. Matko, dlaczego nie skojarzyłem sobie nazwisk. Albo Panna Castillo i ten debil to rodzeństwo, albo małżeństwo.
- Znam, od miesiąca. Pracuje u mnie. - spojrzała na niego zwycięsko. - Przepraszam Cię teraz, ale na nas już pora. - szatynka chwyciła mnie pod ramię i wyprowadziła z pomieszczenia. Uśmiechnąłem się niewinnie. - Nie sądzisz, że jesteś mi winny wyjaśnienia? - spojrzała na mnie z przymrużonymi oczami.
- Ja to wszystko wyjaśnię. Proszę się nie złościć. Wyjaśnię to. - spojrzała na mnie wyczekująco.
- Spodobałaś mu się i koniecznie musiał u Ciebie pracować. - odezwała się Emily. Spojrzałem na nią. Stała za ladą i czyściła szklanki. Castillo spojrzała się na mnie zdziwiona.
- Nie słuchaj jej. - machnąłem ręką. - Nie podobasz mi się. - spojrzałem na podłogę, gdy to mówiłem. Szatynka jeszcze bardziej się zdziwiła. - Nie mówię, że jesteś brzydka. - Coś czuję, że się trochę wkopałem. - Jesteś bardzo piękną kobietą, którą ubóstwiam i szanuję. Z pensji od Diego ledwo co mi starczyło na te wszystkie rachunki, żebym miał coś w lodówce itd. Nie chciałem pracować na dwa fronty cały czas, przecież przyszedłem się zwolnić. Spłaciłem dług za wodę. Nie złość się, proszę. - spojrzałem na nią wzrokiem szczeniaczka.
- Okey. - nie mogłem wyczytać nic z jej twarzy. - Po pierwsze: nie zwalniam Cię, ale obiecaj, że to już ostatnia taka rzecz, o której się dowiaduję po fakcie. Takie rzeczy nie mają mieć miejsca. Po drugie: od kiedy mówisz mi po imieniu? - założyła ręce pod swoimi okrąglutkimi piersiami.
- Ugh... Przepraszam, zapędziłem się.
- Dobra, chodź już, bo się spóźnimy. - ruszyła w kierunku wyjścia. - Do widzenia...
- Emily. Miło mi Pani Violetto. - uśmiechnęła się blondynka.
- Po prostu Violetta. - szatynka odwzajemniła uśmiech. Pierwszy raz go widziałem. Jest naprawdę śliczny. - Leon, rusz się! - ocknąłem się i dogoniłem kobietę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz