piątek, 20 listopada 2015

Chapter 2 Kobieta

Leon
   Emily wytarła ostatni stół i poszła do naszego pokoiku zapewne się przebrać, a następnie wrócić sobie spokojnie do domu. Blondynka jest świetną przyjaciółką. Umie doradzić i pocieszyć. Niestety sama nie ma łatwo. Dwa lata temu brała ślub, a niedługo ma sprawę rozwodową. Szkoda mi jej. Jest naprawdę świetną kobietą, ładną, inteligentną i ma jeszcze inne dobre cechy. Z tego co wiem, to pracuje tu tylko dlatego, że z ostatniej pracy jaką miała odeszła, ponieważ wyjechała na długo, a to jest pierwsza lepsza praca z ogłoszenia.
   Westchnąłem i spojrzałem na Zaca wychodzącego z toalety dla klientów. Jak się cieszę, że to nie ja musiałem czyścić te toalety. W nich jest naprawdę okropnie. Brunet podszedł do mnie do baru i oparł się o niego.
- Masakra stary. Następnym razem to ty będziesz sprzątał te głupie kible. - spojrzał na mnie groźnie.
- Zobaczymy. - położyłem mu szmatkę od czyszczenia szklanek na głowie i skierowałem się do szatni. Przed wejściem do pomieszczenia się zatrzymałem. - Rusz się, bo dzisiaj ja zamykam, a jestem naprawdę zmęczony. - Szatyn zdjął szmatkę z głowy i podszedł do mnie. Spiorunował mnie wzrokiem i wszedł do pokoju. Zrobiłem to samo i przebrałem się w zwykły biały T-shirt i jeansy, w których tu przyjechałem. Ubrałem jeszcze czarną kurtkę i razem z moim przyjacielem wyszliśmy z baru. Zamknąłem lokal i wsiadłem na motor. Pomachałem Zacharemu i odjechałem do mojego obskurnego mieszkania.
   Zac jest naprawdę spoko kumplem. Zawsze mogę na nim polegać, zresztą tak jak on na mnie. Gdy jest potrzeba, to wypije ze mną całą butelkę wódki. Cieszę się, że ma tą swoją dziewczynę, chociaż za nią nie przepadam. Moim zdaniem, zależy jej tylko na jednym, na seksie. Tak jak wielu facetom zależy tylko na seksie, tak jej zależy. Ja nie jestem z tych co im tylko na tym zależy, anie Zac, ale uważam, że tej jego dziewczynie tak. Dobra, mniejsza z tym. Zac jest super przyjacielem i jeżeli nadal chce być z tą zdzirą, która podwalała się do mnie będąc już z nim, to ja to uszanuję.
   Wszedłem już do domu, zapaliłem światło w moim jedynym pokoju jaki mam w tym mieszkaniu i poszedłem do kuchni, rzucając po drodze klucze od mieszkania, i od motoru na mały drewniany stolik. Podszedłem do lodówki, wziąłem sobie mleko i napiłem się go z kartonu. Wiem, że tak się nie pije, ale nie chce mi się brać szklanki. Odstawiłem puste i zarazem brudne naczynie do zlewu. Poszedłem do łazienki, wykonałem wieczorne czynności i w samych bokserkach położyłem się na kanapie, na której zawsze śpię.
   Rano obudziły mnie promienie słońca wpadające przez niezasłonięte okno. Podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem na zegarek. Była już dwunasta w południe. Szybko wstałem i ubrałem te same jeansy co wczoraj. Poszedłem do kuchni i wyjąłem sobie mleko z lodówki. Odkręciłem zakrętkę i napiłem się. Wróciłem do pomieszczenia, w którym znajduje się kanapa. Usiadłem na niej i zastanawiałem się czy zadzwonić do brunetki czy nie.
   Wszedłem do parku, w którym miałem spotkać się z kobietą. Nie moją oczywiście. Usiadłem na ławce i czekałem. Po pięciu minutach dosiadła się do mnie brunetka. Przywitaliśmy się buziakiem w policzek. Kobieta schowała telefon do torebki i usiadła tak, aby choć trochę siedzieć do mnie przodem.
- No to co się stało, że musieliśmy akurat dzisiaj się spotkać? - spytała, a ja wywróciłem oczami.
- Czy od razu coś musiało się wydarzyć? - spojrzałem na nią.
- Nie, ale zazwyczaj kiedy chciałeś się spotkać, to coś się wydarzyło.
- No okey. Chciałem ci powiedzieć, że dostałem nową pracę. Dostanę więcej niż w barze u tego debila. - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Moment, może zacznijmy od początku. Póki co pracowałeś w barze...
- Tak, a teraz będę pracował jako ochroniarz w jednej z największych firm. W barze chciałbym jeszcze pracować, żeby było trochę więcej tej kasy. - spojrzałem na nią. - Jak widziałaś, nie mieszkam w najlepszym miejscu. Mieszkanie ma tylko jeden pokój, kuchnię i łazienkę. Do tego jest tak samo okropne jak kamienica. Ciesz się, że w nim nie byłaś. - zaśmiała się, a ja spojrzałem na nią poważnie. - Nie żartuję. - od razu spoważniała.
- No, ale przecież jesteś Leon Verdas, syn bogatych rodziców, najlepszy uczeń w szkole.
- A jednak, tak jest i nic na to nie poradzę. Zmieńmy temat.
- Jak było w wojsku?
- Normalnie, tak jak jest w wojsku.
- A skąd ja mam wiedzieć jak tam jest? - westchnąłem i odpowiedziałem jej wszystko.
   Wyszedłem z domu i udałem się w stronę wielkiego, szklanego wieżowca. Całe szczęście ten pacan dał mi dzisiaj wolne. Chyba ma dzisiaj lepszy dzień. Ale mniejsza z tym. Czas zacząć mój pierwszy dzień u panny Violetty Castillo. Od razu po przyjściu miałem skierować się do jej gabinetu. Tak więc zrobiłem i czekałem aż mnie wpuści. Po jakiś pięciu minutach dostałem pozwolenie. Przywitała mnie uściskiem dłoni i od razu przeszła do sedna. Powiedziała abym udał się za nią do szatni, w której czeka na mnie już mój strój roboczy i gdzie mam się przebierać. Szedłem za kobietą i muszę się przyznać, że mój wzrok co chwilę lądował na jej tyłku. Aż chce się klepnąć! Ale dałem radę się powstrzymywać. W windzie staliśmy całkiem blisko siebie i to chyba moja wina, bo ja tak ustałem. Po chwili byliśmy już w szatni. Kobieta pokazała mi moją szafkę, która stała na samym końcu. Niby nie jest dużo ochroniarzy, z tego co wiem, ale pomieszczenie jest dość duże. Szatynka kazała mi się przebrać i poinformowała, że czeka w holu. Przebrałem się jak najszybciej w czarny strój i wyszedłem z pomieszczenia. Podszedłem do kobiety i dowiedziałem się wszystko co i jak.
- Ten tydzień jest taki na sprawdzenie ciebie i jeżeli wszystko będzie okey zostaniesz z nami. Do tego w po lub przed twoją pracą i jeżeli będę miała czas wolny to będę mogła cię podszkolić w sprawie mojego asystenta. Oczywiście jeżeli ci na tym zależy. - kiwnąłem twierdząco głową i uśmiechnąłem się. -Wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że może zostaniesz moim asystentem. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Oczywiście, z wielką chęcią. - powiedziałem podekscytowany. - szybko wziąłem rękę panny Castillo i ucałowałem ją.
- W takim razie idę po swoje rzeczy i żegnam się z panem. Do jutra. - ruszyła w kierunku windy.
- Pomogę pani znieść wszystko do samochodu. - powiedziałem szybko.
- Nie trzeba, mam tylko kilka teczek papierów i to wszystko.
- To nic i tak pomogę. - ruszyliśmy po wszystkie dokumenty, których jak się okazało nie było wcale kilka tylko kilkanaście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz