piątek, 20 listopada 2015

Chapter 1 Propoyzcja

Leon
   Pojechaliśmy pod kamienicę, w której mieszkam. Zauważyłem, że się zdziwiła. Pewnie ona mieszka w pięknym, dużym domu, o którym zawsze marzyła.
- Zapewne mieszkanie masz ładniejsze niż ta cała rudera. - spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się blado. - Chyba sobie żartujesz? Błagam cię! Przecież ty nie możesz mieszkać w takiej ruinie! Ty?! Leon Verdas?!
- A jednak. - wysiadłem z samochodu i zaglądnąłem jeszcze do środka przez otwarte okno. - Musimy umówić się na kawę. Wtedy wszystko ci opowiem. - brunetka zaczęła szukać czegoś w schowku. Po chwili wręczyła mi małą karteczkę.
- To moja wizytówka. Zadzwoń kiedy będziesz miał czas. Wtedy się umówimy. - odwzajemniłem jej szeroki uśmiech i odsunąłem się. Pomachałem jej, gdy odjeżdżała. Wszedłem do kamienicy i ruszyłem na ostatnie, drugie piętro. Podszedłem do ostatnich drzwi na tym korytarzu i otworzyłem je kluczem. Wszedłem do mieszkania i rzuciłem klucze na mały stolik w salonie, który jest także sypialnią. Mam jeszcze bardzo małą kuchnię i tak samo małą łazienkę. Niestety nie wszystkich stać na duże wille z ogromnym ogrodem i nie wiadomo czym jeszcze. Zdążyłem przyzwyczaić się do spartańskich warunków w wojsku, więc za bardzo mi to nie przeszkadza.

Violetta
   Właśnie kończyłam wypełniać ostatnie papiery kiedy do mojego gabinetu weszła Ludmiła. Blondynka jest moją najlepszą przyjaciółką i zarówno jedyną. Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Coś się stało Lu? - spytałam ciekawa jej odwiedzin. Kobieta usiadła sobie na fotelu naprzeciwko mnie i założyła nogę na nogę.
- Nie, niby dlaczego? Już nie mogę odwiedzić w pracy mojej najlepszej przyjaciółki? - odpowiedziała szybko co znaczy, że coś jest na rzeczy.
- Mów Ludmiła. Nie mam czasu na zgadywanie co się wydarzyło. Muszę zadzwonić jeszcze do faceta i powiedzieć mu czy go przyjęłam czy nie. - tym razem to ona patrzyła na mnie zaciekawiona.
- I co? Przyjęłaś?
- Przez służbę w wojsku nie ma żadnego doświadczenia. W mojej firmie nie mogą pracować takie osoby.
- Pewnie umięśniony jeżeli był w wojsku. A przystojny? - powiedziała i nachyliła w moją stronę. Spojrzałam na nią i po chwili wywróciłam oczami.
- To nie ma znaczenia Lu.
- Czyli jest! Musisz go zatrudnić! - puściła mi oczko.
- Nie mogę Ludmiła. Zrozum to. - blondynka westchnęła i po chwili wyprostowała się.
- Wiem! - uśmiechnęła się szeroko. - Niech chociaż pracuję tu jako ochroniarz!
- Lud... - przerwałam, bo może to nie jest taki zły pomysł. - Masz rację. Zresztą i tak trzeba było zatrudnić ochroniarza.
- No widzisz? Jednak jestem Ci potrzebna. - wytknęła mi język i wstała. Zaśmiałam się pod nosem. Gdy blondynka była przy już przy drzwiach, odwróciła się jeszcze w moją stronę. - Wpadnę jutro zobaczyć tego Twojego przystojniaka. - puściła mi oczko.
- Ludmiła, to nie mój przystojniak! - krzyknęłam za nią, ponieważ wyszła już z mojego gabinetu. Spojrzałam na ciemny, drewniany blat mojego biurka i chwyciłam swój telefon do ręki. Wpisałam numer z karteczki, która leżała obok i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Odczekałam kilka sygnałów i po chwili usłyszałam zachrypnięty, męski i zarówno seksowny głos.
- Z tej strony Violetta Castillo prezes CastilloCorporation. Czy Pan Leon Verdas? - mężczyzna odchrząknął.
- Tak.
- Dzwonię w sprawie pracy. Mam dla Pana inną propozycję.
- Proszę mówić, zamieniam się w słuch.

Leon
   Odłożyłem telefon na mały, okrągły stoliczek. Usiadłem na złożonej kanapie i westchnąłem. Castillo zaproponowała mi żebym został ochroniarzem. Zgodziłem się ze względu, że będę i tak zarabiał więcej niż jako barman w barze tego gbura. Jest tylko jeden problem. Przez trzy dni mam nocne zmiany. Boję się, że ten pacan nie da mi wtedy wolnego. Wstałem i spojrzałem na srebrny zegarek na mojej lewej ręce. Dostałem go kiedyś od mamy i nie potrafię go jakiegoś dnia nie założyć. Było przed 20. Szybko pobiegłem do łazienki i wziąłem czarną koszulę i do tego czarne rurki. Zwinąłem klucze ze stoliczka i wybiegłem z mieszkania. Oczywiście zamknąłem je i wybiegłem z kamienicy. Podbiegłem do motoru, który stał niedaleko. Usiadłem na niego i odpaliłem za pomocą kluczy. Dostałem ten motor od dziadka zanim poszedłem do wojska. Założyłem kask i ruszyłem do baru. Nie mogę się spóźnić, bo ten debil wywali mnie z roboty. Mam go dosyć. Gdy dostanę pierwszą wypłatę u pięknej szatynki, to zwolnię się z tego całego baru. Zaparkowałem motor na tyłach budynku i wszedłem tylnymi drzwiami. Mam jeszcze 5 minut. Poszedłem do pomieszczenia, w którym przebieramy się, ale zarówno spędzamy tam swoje przerwy. Taki nasz mały pokoik. Przebrałem się w koszulę i spodnie, które ze sobą wziąłem. Wyszedłem z pokoiku i stanąłem za ladą.
- Nieźle Verdas. Dzisiaj przyjechałeś najpóźniej. Za karę sprzątasz toalety. - wytknęła mi język Emily. Spojrzałem na nią groźnie. Umówiliśmy się, że kto przyjedzie najpóźniej, to sprząta toalety. Uwierzcie, to nie jest fajne.
- Jestem! - krzyknął szatyn wpadając do środka. - No nie! Muszę umyć te pieprzone kible! - krzyknął Zachary. Zac jest moim najlepszym przyjacielem jak zarówno jedynym.
- Ha! I co Emily? Łyso Ci? - tym razem ja wytknąłem jej język. Zrobiła skwaszoną minę i dalej wycierała stoliki. Zac podszedł do baru i oparł się o niego.
- Za chwilę zaczną przychodzić klienci. Ruszaj się blondi. - razem z szatynem przybiliśmy piątkę. Nagle szmatka, którą Emily czyściła stoły, wylądowała na twarzy Zacharego. Zacząłem śmiać się jak opętany. Niestety po chwili ja miałem ją na twarzy. W tym samym czasie co ja ściągałem ją z mojej budzi, Emily otworzyła lokal. Przyszła do nas i usiadła na wysokim barowym krześle. Mamy czynne od 20:00 do 02:00. Zac jest zły, bo nie może kochać się ze swoją dziewczyną, która do popołudnia pracuje. Ale w niedzielę mamy czynne od 20:00 do 24:00. Nagle do lokalu zaczęli wychodzić klienci, których było dość dużo. Coś czuję, że dzisiaj będzie dużo obsługiwania. Westchnąłem i już pierwszej osobie nalałem whisky.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz